Wielkopiątkowe koncerty

W XIX-wiecznym Piotrkowie tradycją były cieszące się powszechnym zainteresowaniem wielkopiątkowe koncerty muzyczne.

“W Wielki piątek, w kościele Farnym, o godzinie 5 po południu, odbędą się śpiewy amatorskie pod dyrekcyją, jak zwykle, pana G.”

Wielkopiątkowe koncerty pana G.

Pan G. – to Józef Goleński, pochodzący z Warszawy absolwent Wyższej Szkoły Śpiewu przy teatralnej Szkole Dramatycznej (kierowanej przez Józefa Elsnera, nauczyciela Chopina). Goleński pobierał nauki u pianisty Władysława Krogulskiego, a śpiewu uczył go Julian Dobrski (późniejszy odtwórca roli Jontka w premierowym wystawieniu “Halki”). W latach 1833-1847 pracował w Operze Warszawskiej.

Goleński zrezygnował ze stanowiska z uwagi na problemy ze zdrowiem i na zaproszenie brata przeniósł się do Piotrkowa. Tu zaangażował się w życie kulturalne lokalnej społeczności. Działał poprzez kościół (jako niepospolity organista), szkołę (nauczał śpiewu na pensji panien Krzywickich, w gimnazjum męskim i progimnazjum żeńskim) oraz organizację koncertów.

Stworzony przez Goleńskiego pierwszy w mieście mieszany chór amatorski prezentował wysoki poziom. Występował m.in. na nabożeństwach w każdą niedzielę, zaś najbardziej podniosłe koncerty dawał właśnie w Wielki Piątek.

Józef Goleński i jego żona Aniela ze Strzeleckich mieli pięć córek i jednego syna, a wszystkie dzieci były uzdolnione muzykalnie. Syn Władysław śpiewał w warszawskiej „Lutni”, a dwie córki – Aniela i Emilia – ukończyły Instytut Muzyczny. Aniela zostawiła po sobie nawet kilka kompozycji; niestety zmarła młodo. Emilia natomiast – podobnie jak kolejna z córek, Maria (uczona muzyki przez ojca) – wyjechały z Piotrkowa. Na miejscu zostały Anna i Józefa Goleńskie.

Czytaj dalej „Wielkopiątkowe koncerty”

Odpowiednie dać rzeczy słowo

W jednym z numerów „Tygodnia” zamieszczono przegląd językowych wpadek i niezgrabności znalezionych w innych czasopismach. Doniesienia te bawiły sto czterdzieści lat temu – i dziś też wywołują uśmiech.

A skoro już o związkach małżeństwach – czasem nie trzeba szukać daleko, by parsknąć śmiechem i złapać się za głowę:

Satyra pod zaborami

Nie jest żadnym odkryciem, że w ciężkich czasach zwykle kwitnie satyra. Nie inaczej było pod zaborami – oto garstka krążących w tamtym czasie żartów.

Na początek kilka haseł ze „Słowniczka obcych wyrażeń dla użytku obywateli Królestwa Polskiego” Antoniego Orłowskiego i Władysława Buchnera:

ad acta – ulgi dla Królestwa

bagnet – instrument konstytucyjny

balon – komisarz cyrkułowy podczas stanu wojennego

cyrkuł – Duma w Warszawie

cywilizacja – słowo wyjęte w Rosji z obiegu

facecja – prawo o swobodzie osobistej

flanca – przeniesienie wachmistrza ze Syzrania na nauczyciela religii katolickiej szkoły miejskiej w Królestwie

iluzja – zniesienie stanu wojennego

konstytucja – złamanie kilku żeber, urwanie ręki i nogi, pięć kul w głowie lub brzuchu

vis major (siła wyższa) – żandarmska pięść wielkości dyni

Czytaj dalej „Odpowiednie dać rzeczy słowo”

Pan Tadeusz i pan cenzor

Stosunek carskiej cenzury do „Pana Tadeusza” ewoluował przez lata – okresowa liberalizacja przeplatała się z chwilami absurdalną surowością.

W pierwszej połowie lat osiemdziesiątych i na początku lat dziewięćdziesiątych XIX wieku cenzura nasiliła się. Szczególnie krytycznie oceniano wydania miejscowe oraz przeznaczone dla młodzieży i ludu. W tym okresie częściej zakazywano całych edycji.

Z kolei w drugiej połowie lat osiemdziesiątych oraz po 1905 roku represje złagodniały, zwłaszcza wobec edycji dla elit i importowanych spoza Królestwa.

Co wolno?

Przede wszystkim, wraz z upływem lat zwiększała się dostępność poematu, szczególnie edycji z importu (zza kordonu). Jednocześnie zaś zmniejszała się ilość i objętość zakwestionowanych fragmentów tekstu. Rosła przy tym tolerancja wobec wersów traktujacych o bohaterach i symbolach narodowych (np. Tadeusz Kościuszko, Konstytucja 3 Maja). Wolno było też wyrażać nadzieję na lepszą przyszłość – tzn. niepodległość.

Coraz rzadziej usuwano z poematu nacechowane emocjonalnie określenia, jak „ojczyzna”, „naród”, „patriotyzm” – czy „Moskal”. Wolno było wyrażać niechęć, a nawet nienawiść do zaborcy, wolno było pisać o militarnych klęskach Rosji.

Czego nie wolno?

Zawsze jednak, niezależnie od rozpatrywanego okresu, niedopuszczalne były wypowiedzi nawołujące do obalenia caratu. Zabroniona była też krytyka represyjności rosyjskiego rządu oraz samego cara, czy też ogólnie – Rosjan.

Cenzor, wydawca, księgarz i czytelnik

Cenzura była niekonsekwentna: cenzor kierował się wprawdzie ogólnymi wskazówkami, ale sam je interpretował i usuwał, co uznał za stosowne. W związku z tym bywało, że co jeden cenzor usunął, inny dopuszczał.

Jak cenzurowano? Czasem wystarczała zmiana zakwestionowanego słowa na inne, neutralne – a czasem zaś znikał cały fragment. W tym drugim przypadku bywało, że usuniętą partię tekstu zaznaczano kropkami lub zamazywano na czarno – albo próbowano ingerencję ukryć, na nowo łącząc okaleczone wersy w pozornie nienaruszoną całość.

Rzecz jasna, zarówno wydawcy zza kordonu jak i lokalni księgarze orientowali się w aktualnych prądach cenzury i czynnie reagowali na zmiany. Wydawcy przygotowywali wydania specjalne uwzględniające carskie wymagania, księgarze zaś obserwowali rynek i w chwili gdy represje słabły, starali się wprowadzić do obrotu zakwestionowane wcześniej edycje.

Przykład zaznaczonej ingerencji cenzorskiej w wydaniu z 1911 roku (wyd. H. Altenberg, Lwów)

A co na to czytelnicy? Większość prawdopodobnie nie zdawała sobie sprawy z tych cenzorsko-wydawczo-księgarskich rozgrywek. Nie znali pełnej oferty wydawców zza kordonu – spisy zakordonowych publikacji również ulegały cenzurze; nie mogli ot tak po prostu porównać różnych wydań tego samego tekstu. Czasem oczywiście rzucały im się w oczy kropki czy kreski w tekście (jak na ilustracji powyżej), zamazane farbą słowa czy brakujace całe strony. Nieliczni mieli oczywiście dostęp do przemycanych wydań z zagranicy – większość jedank czytała to, co w ofercie miał miejscowy księgarz.

„…dokładność i pełnia tekstu…”

A oto reklama „Pana Tadeusza” prosto z piotrkowskiego „Tygodnia” – wydanie wyżej wymienionego H. Altenberga, ale z 1882 roku (ze znanymi i dziś ilustracjami Andriollego). Na kolejnej ilustracji ten sam fragment VII Księgi, inaczej ocenzurowany.

Cenzura tego samego fragmentu w wydaniu z 1882 roku (wyd. również H. Altenberg, Lwów)

Co więc właściwie ocenzurowano w tym miejscu? Jak brzmiały te z zacięciem usuwane wersy VII księgi? Poniżej wersja pełna, z 1921 roku:

Na koniec jeszcze reklama miniaturowej wersji „Pana Tadeusza” oraz krótka recenzja, zamieszczone w numerze magazynu kobiecego „Bluszcz” z 1886 roku:

Reklama wydania miniaturowego („Bluszcz”, numer z 1886 roku)
Krótka recenzja miniaturowego wydania „Pana Tadeusza”

Do tych wszystkich zalet smaku, elegancyi
i przepychu przybywa jeszcze jedna – najważniejsza, mianowicie taka dokładność i pełnia tekstu,
jakiej nie miały dawniejsze u nas wydania
„Pana Tadeusza”.

Źródła:

Małgorzata Rowicka, „O neurotycznym cenzorze, przebiegłym wydawcy i manipulowanym czytelniku, czyli 'Pan Tadeusz’ w Warszawie w okresie zaborów”, Biblioteka Narodowa, Warszawa 2004

„Tydzień” z 1882 roku

„Bluszcz” z 1886 roku

„Pan Tadeusz” – wydania różne, dostępne w Bibliotece „Polona

Grób Stasia Peche na starym cmentarzu

Działo się w Piotrkowie drugiego / czternastego grudnia tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego piątego roku o godzinie trzeciej po południu. Stawił się Władysław Wróblewski lat dwadzieścia trzy i Władysław Zalewski lat dwadzieścia sześć, obaj urzędnicy kantoru pocztowo-telegraficznego, zamieszkali w Piotrkowie i oświadczyli, że wczorajszego dnia o pierwszej po południu umarł w Piotrkowie na zakaźną chorobę Stanisław Peche […] lat dziesięć mający, syn Karola i Józefy z d. Zdzenickiej, małżonków Peche […].

Nie znalazłam informacji, jaka choroba zakaźna przerwała życie dziesięcioletniego dziecka, ale z dużym prawdopodobieństwem była to błonica. W tym czasie surowica antydyfteryczna dopiero zaczynała być dostępna.

Czytaj dalej „Grób Stasia Peche na starym cmentarzu”

Karuzela z ulicami

Od 1867 roku władze carskie stopniowo wprowadzały najpierw zruszczone, a potem nowe, rosyjskie nazwy ulic Piotrkowa. I tak Bujnowskie Przedmieście stało się Aleją Aleksandryjską (dziś: 3 maja), Kaliską – głównę ulicę miasta – przemianowano na Petersburską (Słowackiego), Rokszycką – na Odesską (Narutowicza), a Stary Rynek został placem Maryjskim (Rynek Trybunalski).

Niektóre ulice natomiast – jak Bankowa (Dąbrowskiego) – nie zmieniły swojej nazwy aż do czasów powojennych. Również Pocztowa (Sienkiewicza) nosiła tę nazwę aż do 1916 roku – tu jednak z przerwami: w 1900 roku stała się Russkim Prospektem (Aleją Rosyjską), a w 1911 roku – ulicą Gubernialną.

„Znaj siebie samego”

W 1882 roku przeprowadzono w Piotrkowie spis jednodniowy, o czym informował niezawodny „Tydzień”. Również redaktor naczelny (Mirosław Dobrzański) zaangażował się w to przedsięwzięcie.

Tydzień, nr 15 / 1882 (fragment artykułu)

W efekcie powstała m. in. nowa mapa miasta – bardzo nietypowa, bo zupełnie pozbawiona nazw ulic. To nie przypadek: cenzura nie zgodziła się na nazwy polskie, a autor nie chciał umieszczać rosyjskich.

Plan miasta gubernialnego Piotrkowa w 1882 roku
Планъ губернскаго города Петрокова въ 1882 году
Czytaj dalej „Karuzela z ulicami”

Miłość pod rosyjskim zaborem

Z kim żenił się rosyjski urzędnik przysłany do guberni piotrkowskiej? Jak często Polka wychodziła za Rosjanina? I co na to otoczenie? Jak wyglądała miłość polsko-rosyjska pod rosyjskim zaborem?

Polsko-rosyjskie związki istniały przez cały czas zaborów i nie należały do rzadkości, jednak w okresie po powstaniu styczniowym częściej spotykały się z krytyką, a nawet odrzuceniem. Poza tym sytuacja wyglądała inaczej na prowincji, a inaczej w kosmopolitycznym środowisku wielkomiejskim (np. Łódź czy Warszawa). Inaczej też patrzono na małżeństwa w zależności od rangi żeniącego się z Polką Rosjanina. Przykładowo wielu strażników ziemskich (policja wiejska, często wywodząca się spośród rosyjskich podoficerów) żeniło się z Polkami, podczas gdy takie małżeństwo oficera budziło kontrowersje.

Tylko prawdziwe uczucie

Autorzy wspomnień z XIX wieku zgodnie twierdzą, że na prowincji Polacy i Rosjanie praktycznie nie kontaktowali się ze sobą prywatnie, poza pracą. Mężczyźni spotykali się na gruncie neutralnym (kluby, restauracje), ale ich rodziny nie utrzymywały kontaktów.

Ta niechęć słabła wraz z czasem upływającym od powstania styczniowego; natomiast w pierwszych latach po powstaniu Polacy (nawet ci z najwyższych sfer) niechętnie kontaktowali się z Rosjanami i unikali oficjalnych przyjęć – choć mogło się to negatywnie odcisnąć na ich karierze zawodowej.

Polskie kobiety otwarcie okazywały wrogość wobec zaborczych władz i starały się tę wrogość przekazać swoim mężom. Cytując tu generała Antona Denikina (syna mieszanego polsko-rosyjskiego małżeństwa), wrogość tę „mogło pokonać tylko prawdziwe uczucie” Polki do Rosjanina.

Anonimowa młoda para. Koloryzacja fotografii: Klimbim
Czytaj dalej „Miłość pod rosyjskim zaborem”

Apuchtin, czyli rusyfikacja

Aleksandr Lwowicz Apuchtin zapisał się w historii jako rusyfikator sumienny i nadgorliwy, ale „gatunku bardzo powszedniego, nie tylko bez zdolności, ale i bez wprawy”. Robił wrażenie „nie wytrawnego i doświadczonego operatora, ale małomiasteczkowego felczera, który rżnie, kraje, nie pytając gdzie i jak, aby tylko jak najwięcej krwi upuścić i jak najdrożej za badaże policzyć”.

Pospolity czy nie – tej krwi upuścić zdołał. Jako kurator Warszawskiego Okręgu Naukowego Apuchtin odpowiadał za szkolnictwo w Królestwie Polskim w latach 1879-1897, a zatem jego wizja szkoły i wychowania naznaczyła całe pokolenie.

Nie bez przyczyn czas ten nazwano nocą apuchtinowską.

Aleksandr Lwowicz Apuchtin

Jak wyglądał Apuchtin?

Niski, przysadkowaty, o pulchnej, czerwonej twarzy, krótkich strzyżonych włosach i siwych wąsach, ma twarz tak dobroduszną i poczciwą, że gotów jest rozczarować najzawziętszego nawet zwolennika fizjonomistycznej teorii„.

„Napuszona swoim dygnitarstwem i przeświadczeniem o swej misji dziejowej drobna postać we fraku, z szeroką wstęgą orderową przez ramię, z gwiazdą na piersi, z twarzą pomarszczoną, otoczoną siwą brodą z zimnym, przenikliwym spojrzeniem”.

Czytaj dalej „Apuchtin, czyli rusyfikacja”

Najnowszy wynalazek Edisona

Na hasło „Edison” w głowie zapala się (nomen omen) żarówka. Thomas A Edison (1847 – 1931), przedsiębiorca i wynalazca, był posiadaczem ponad tysiąca patentów, a o kolejnych dokonaniach co i raz donosiła prasa – w tym i piotrkowski „Tydzień”. Wzmianki te miały powracający tytuł: „Najnowszy wynalazek Edisona”.

Thomas Alva Edison z fonografem (1878)

Człowiek, co śpiewa wynalazkami

W numerze 11/1878 ukazała się wzmianka o nowym systemie Edisona, który w niedalekiej przyszłości mógłby oświetlić (światłem elektrycznym) ulice miast. Wiadomość ta na giełdzie londyńskiej spowodowała popłoch wśród akcji spółek gazowych – a w Piotrkowie? Z jednej strony zaskoczenie, spowodowane zapewne opóźnionym dostępem do najnowszych technologii. Tak można zrozumieć skwitowany znakiem zapytania fragment „w każdym domu będą mieli światło elektryczne za pokręceniem kurka, jak dziś miewamy płomyki gazowe”. Z drugiej zaś pytania odnośnie do sensowności kontraktów na gazowe oświetlenie ulic miasta. Swoją drogą, światło gazowe na ulicach – to był temat-rzeka. Piotrków końca XIX wieku był niedoświetlony, wręcz ciemny i sprawa oświetlenia gazowego wracała rok po roku, wciąż niezadowalająco rozwiązana.

Wczesne żarówki Edisona
Czytaj dalej „Najnowszy wynalazek Edisona”

Kiedyś to były zimy!

Zima 1894/1895 roku okazała się wyjątkowo mroźną i śnieżną.

Początek zdawał się niegroźny: w czwartym numerze „Tygodnia” przypomniano o bezpieczeństwie na ślizgawce: należy zwrócić uwagę na wytrzymałość, a zatem grubość lodu. W tym celu redakcja podała praktyczne przykłady z (jakże innego) życia codziennego:

„Tydzień”, nr 4 / 1895

Dwa tygodnie później opublikowano długoterminową prognozę pogody prosto ze stolicy Imperium Rosyjskiego:

„Tydzień”, nr 6 / 1895

Petersburscy meteorolodzy wiedzieli, o czym mówią – pod koniec lutego temperatura spadła do minus szesnastu stopni (w dzień), co spowodowało zwolnienie młodzieży szolnej z zajęć:

„Tydzień”, nr 8 / 1895
Czytaj dalej „Kiedyś to były zimy!”

Do siego roku!

Jeśli wierzyć „Tygodniowi”, w Piotrkowie „Do siego roku!” życzono sobie głównie w zaciszu domów i na kameralnych przyjęciach. W wigilię Nowego Roku mieszkańcy uczestniczyli w wieczornych nabożeństwach, zaś pierwszego stycznia składali wizyty towarzyskie, odwiedzając krewnych, przyjaciół i współpracowników.

Taka noworoczna wizyta nie była długa, trwała może kwadrans – ale nie wypadało kogoś nie odwiedzić. To oznaczało konieczność długich wędrówek po mieście, od domu do domu.

W Piotrkowie brakowało sań dorożkarskich, czego nie omieszkała się wypomnieć prasa. Dwie dostępne pary były tego dnia cały czas zajęte, a nikt z posiadających konie mieszkańców nie wpadł na pomysł, by wysłać je na miasto, choć mógł w ten sposób zarobić parę rubli.

1878
Czytaj dalej „Do siego roku!”