Za nami przegląd książek odpowiednich na gwiazdkowy prezent – teraz czas na zabawki. Jak stwierdził autor poradnika w „Tygodniu” (i trudno się z nim nie zgodzić) – „Największym nieprzyjacielem dziecka jest nuda, wynikająca z bezczynności”.
Tu właśnie otwiera się pole do popisu dla wszelkiego rodzaju zabawek. Niemniej jednak również zabawkom, podobnie jak wcześniej książkom, stawiano wymagania: powinny zapewnić więcej niż beztroską rozrywkę.
Pod wieloma względami dzieci w XIX wieku nie różniły się od dzisiejszych. Biegały, hałasowały, rozrzucały zabawki po całym domu, często je niszcząc. Ciągle w ruchu, ciągle czymś zajęte – „byle nie być bezczynnem, byle się nie nudzić”. Do rodziców należało wykorzystać tę naturalną żywotność i oczywiście ukierunkować.
Idziemy na zakupy!
Nic więc dziwnego, że na pierwszym miejscu wśród polecanych dzieciom zabawek znalazły się różnego rodzaju zestawy edukacyjne. I to nie byle jakie: wartościowe zabawki potrafią przetrwać pokolenia; wymienione zaraz na początku dary Froeblowskie są wciąż w użyciu.
Innym dobrym wyborem były zabawki praktyczne, gdyż pozwalały dziecku zająć i głowę, i ręce (a przy okazji stworzyć coś swojego). Trudno w dzisiejszych czasach trafić na zestaw „Mały tokarz” czy „Mała introligatorka” (to rzemiosło polecano wówczas kobietom), ale sama idea nie zestarzała się.
Lalka z papier mâché, drewniany konik na biegunach
Na szczęście nikt nie namawiał, by rezygnować z lalek czy koników. Zwracano jednak uwagę na rozdźwięk między dziecięcym wyborem chwili (kosztowna porcelanowa lalka) a miłością, którą dziecko – z natury nieostrożne – obdarzy zabawkę w dłuższej perspektywie. Innymi słowy, lepiej podarować solidnego konika, którego młody jeździec będzie mógł dosiąść, a więcej radości przyniesie lalka, którą bez obaw można przebierać i czesać.
Zrób to sama
Pod koniec artykułu pojawiła się wskazówka, którą uważam za naprawdę celną: „Nie dawać dzieciom tego, co same zrobić mogą”. To znaczy: dajmy lalkę, ale ubranka niech uszyje mała mama. Dajmy konika – ale bacik niech dziecko zrobi samo. Alternatywą dla oddziału ołowianych żołnierzyków mogły być odpowiednie rysunki do pokolorowania, podklejenia i wycięcia.
Takie podejście miało dać dzieciom satysfakcję z wykonanej pracy, a przy okazji nauczyć je szacunku dla wysiłku (własnego i innych).