Los dwójki dzieci osieroconych przez matkę i porzuconych przez ojca (1888).

Codzienność dawnych czasów
Los dwójki dzieci osieroconych przez matkę i porzuconych przez ojca (1888).
Miejskie realia (1896).
W kolejnych dekadach wiele się nie zmieniło, bo o „Pohulance” pisał też urodzony dopiero w 1892 roku Zygmunt Tenenbaum:
„Był też dla zaspokojenia erotycznych tęsknot marginesu społecznego bezpłatny hotel pod gołym niebiem, nomen omen, „Na Pohulance”, na Wielkiej Wsi, w okolicach Starowarszawskiej. Tu, na rozległym, cuchnącym piaszczystym kojcu, gdzieniegdzie przetykanym wypłowiałą zieleniną, położonym między wychodkami, komórkami i ludzkimi norami, spotykali się włóczędzy, żołnierze, pijacy, różne męty społeczne. Tu przychodzili biedni bezdomni kochankowie”.
Źródła: Tydzień (1896), Zygmunt Tenenbaum „Gawędy o dawnym Piotrkowie”
W XIX wieku do Pierwszej Komunii przystępowały dzieci w wieku mniej więcej 11-13 lat,a sama uroczystość często miała miejsce w okolicach Zielonych Świątek.
„[…] byłoby zbrodnią zajmować uwagę dziecka próżnością i strojem, rozbudzać kokieteryę, lub choćby tylko chęć wyróżnienia się strojem nad resztę rówiennic. Dlatego najbogatsze matki nie stroją w dniu tym córek w materye jedwabne, nie wybierają skromną wełnę białą, voile, kaszmir albo w porze letniej muślin biały i matowy, przezroczysty i powiewny, bez żadnych garnirunków przypominających modne toalety”.
Życiową rolą kobiety było macierzyństwo – a jednak już w XIX wieku dostrzegano, że panien nie przygotowuje się do roli matki. Tak jakby wszystko “załatwić” miał instynkt i życie, tj. obcowanie z dziećmi w rodzinie.
W kobiecych czasopismach przy okazji artykułów na temat macierzyństwa i pedagogiki pojawiały się listy czytelniczek, żon i matek, które potwierdzały: nie miały pojęcia, jak właściwie zająć się pierwszym dzieckiem.
Na łamach „Guberni piotrkowskiej” wspominałam już o ciężkiej sytuacji matek nieślubnych dzieci. Brak pomocy finansowej czy rzeczowej, brak możliwości pracy, brak dostępu do przytułków – efektem było (zarówno niezamierzone, jak i celowe) dzieciobójstwo.
Doniesienia o znalezionych zwłokach niemowląt i o „fabrykantkach aniołów” pojawiały się w prasie bardzo często. Budziły duże emocje – przynajmniej wśród czytelników i czytelniczek na co dzień nie dotkniętych takimi problemami. W wypowiedziach lekarzy zdecydowanie mniej jest wzburzenia, a więcej rezygnacji wobec realiów.
„Tydzień” donosi: dziecko w podróży, czyli dzisiejszy tak zwany „małoletni bez opieki” / „unacompannied minor”.
(1884)
W jednym z listopadowych numerów “Tygodnia” z 1882 roku pojawił się artykuł pt. “Rodzinne wieczory”.
Salon, książka, fortepian, literatura, sprawy społeczne, mądrość dziadków, świeże spojrzenie młodzieży…? No cóż – nie do końca. Takie wieczory w rodzinnym gronie i wówczas należały do świata fikcji.
Jak więc było?
Podczas gdy w Łodzi już w 1890 roku powstał oddział położniczy, gdzie pomoc miały znaleźć matki zamężne i niezamężne, w Piotrkowie dopiero dziesięć lat później podniesiono temat pomocy niezamężnym matkom.
Po artykule doktora Wolskiego posypały się darowizny – z tym, że wśród darczyńców pojawili się głównie ci, co zawsze – te kilka(naście) osób, które niestrudzenie angażowały się w podobne projekty (np. Emilia Krzywicka, Jordan Kański, lokalni lekarze).
W kolejnych tygodniach, miesiącach, a potem latach temat powracał – nie trafiłam jednak na ślad zrealizowanego wówczas przytułku.
Czytaj dalej „Towarzystwo Opieki nad ubogimi matkami i ich dziećmi”W lutym 1881 roku w Warszawie zawrzało: pewna szwaczka, Emilia Raczyńska, ośmieliła się pozwać do sądu Adama Biernackiego, byłego wójta, właściciela dóbr Wielka Wola oraz Czyste i kamienicy w mieście, o uznanie ojcostwa oraz alimenty na rzecz ich wówczas sześcioletniej córki.
Wykorzystała w tym celu pewien kruczek prawny, który był możliwy w wyniku wprowadzenia w 1847 roku Kodeksu Kar Głównych i Poprawczych, oskarżając samą siebie z art. 1078 o nieprawe pożycie z Biernackim, w wyniku którego narodziła się ich córka.
Czytaj dalej „Sprawa Emilii Raczyńskiej o alimenty (1881)”Z listu piotrkowskiego lekarza (1890):
[…] piszący te słowa, miał nieszczęście w bieżącym tygodniu widzieć aż 3 takie fabrykantki. […] kilka dni temu zostałem wezwany przez starszego lekarza pułku do “udzielenia pomocy rodzącej”. Zaprowadzono mię przy pomocy świecy do pełnego zgnilizny lochu, zwanego “mieszkaniem w suterenie”; w ciasnej tej dziurze, na pęku słomy, wiło się w strasznych bólach od 3 dni młode dziewczę, przyjęte na sublokatorkę przez mieszkańców tej nory – inne zaś dziecko, wzięte “na garnuszek”, by zrobić dla mnie miejsce, wyniesiono za drzwi.
W takich to higienicznych warunkach, stojąc w błocie […] i nie mając wody do umycia rąk, zmuszony byłem […] przystąpić do trudnej i męczącej operacyi. Matce ocaliłem życie, dziecię zaś od 24 godzin liczyło się już do grona aniołków. W sąsiedniej izbie, zamieszkałej przez suchotnika, żona jego “na garnuszku” także wychowując, przysposobiła kilkoro już kandydatów “na aniołków”.
Czytaj dalej „Fabrykantki aniołów nad Strawą”