Dziś o problemach z billboardami – w wersji z roku 1912.


Codzienność dawnych czasów
Dziś o problemach z billboardami – w wersji z roku 1912.

Z serii: problemy codzienności XIX wieku.
Pewnego dnia w Tomaszowe Rawskim* ujednolicono godziny pracy w fabrykach, a zegary ustawiono według ratuszowego, pokazującego czas warszawski. Dzięki temu ojciec i matka (i dziecko 🙁), pracujący w różnych zakładach, mogli wreszcie razem spożyć obiad. (1898)
* Od 1926: Tomaszów Mazowiecki

Zaleca się szanownej Publiczności, by w przypadku podróży pociągiem Kolei Fabryczno–Łódzkiej, kierowała się zegarem stacyjnym, a nie miejskim…
(Łódź, 1867. Polska wersja tekstu ma błędnie podany rok).

„Tydzień” piotrkowski donosi: pewnego razu pewien Anglik chciał wysłać list do krawca w hrabstwie Kent.
Problem ➡️ Nadawca nie znał dokładnego adresu. Ani nawet nazwy miejscowości, ani nazwiska adresata. Miał jedynie niejakie pojęcie o topografii miejsca: wiedział, że krawiec mieszka w jakimś mieście, na rogu ulicy, obok małego placyku.
Urzędnik pocztowy, zamiast odmówić, poradził mu coś nietypowego (jak na dzisiejsze czasy):
➡️ Na kopercie narysować możliwie dokładny plan okolicy, razem z placykiem i ulicą
➡️ Róg ulicy, gdzie mieszkał krawiec, podpisać: „Krawiec, hrabstwo Kent”
➡️ Zaadresowany w ten sposób list wrzucić do skrzynki i czekać na wynik.
Po trzech dniach (!) list trafił w ręce krawca!
Ta historia pokazuje, jak rozwinięta była sieć komunikacji i znajomość lokalnych społeczności w XIX wieku. W małych miejscowościach listonosze i urzędnicy pocztowi często znali mieszkańców osobiście. Dzięki temu nawet tak skąpo zaadresowane przesyłki mogły trafić do celu. W każdym razie, w Wielkiej Brytanii ;-).


Miejskie realia (1896).
W kolejnych dekadach wiele się nie zmieniło, bo o „Pohulance” pisał też urodzony dopiero w 1892 roku Zygmunt Tenenbaum:
„Był też dla zaspokojenia erotycznych tęsknot marginesu społecznego bezpłatny hotel pod gołym niebiem, nomen omen, „Na Pohulance”, na Wielkiej Wsi, w okolicach Starowarszawskiej. Tu, na rozległym, cuchnącym piaszczystym kojcu, gdzieniegdzie przetykanym wypłowiałą zieleniną, położonym między wychodkami, komórkami i ludzkimi norami, spotykali się włóczędzy, żołnierze, pijacy, różne męty społeczne. Tu przychodzili biedni bezdomni kochankowie”.
Źródła: Tydzień (1896), Zygmunt Tenenbaum „Gawędy o dawnym Piotrkowie”
Latem 1882 roku w kilku numerach „Tygodnia” ukazywały się – na jednej stronie, obok siebie – dwa ogłoszenia dotyczące osady Firlej.
➡️ W pierwszym ogłoszeniu z dumą oferowano osadę Firlej na sprzedaż – 10 włók ziemi, las, łąki, dwa młyny wodne i wspaniałe możliwości dla przyszłego właściciela.
➡️ Zaraz obok jednak… sprostowanie! Osada Firlej nie jest do sprzedania, ponieważ już wcześniej została zajęta przez Towarzystwo Kredytowe Ziemskie za zaległe raty i sprzedana na publicznej licytacji. I to już w marcu!
W tamtym czasie wiele majątków ziemskich trafiało pod młotek z powodu zadłużenia. Ciekawa jestem, czy próbowano tu ukryć licytację przed potencjalnymi nabywcami, czy po prostu mamy do czynienia z bałaganem w komunikacji. 🤔

Notka pochodzi z piotrkowskiego „Tygodnia” z 1896 roku.
Tysiąc sześćset rubli. Tyle przegrał w karty pewien młody człowiek w jednej z piotrkowskich „jaskiń hazardu”, w których młodzież rzemieślnicza i drobni urzędnicy tracili zarobki.

Aby oddać powagę tej kwoty: była to równowartość rocznej pensji wyższego urzędnika.
Dla porównania, starszy inspektor fabryczny w guberni piotrkowskiej zarabiał 1200 rubli rocznie (dane z 1894 roku). Połowę tej sumy gracz miał przy sobie w gotówce (!). Resztę „uregulował” wekslem, nie wspominając, skąd wziął się dług.
Na zdjęciu: świetny obraz „Gracze” Pawła Fiedotowa z 1852 roku. Zwróćcie uwagę na ścianę.

Wszystkiego, ale to absolutnie wszystkiego najlepszego w tym nowym, 2025 roku!
Niech się spełnią Wasze marzenia i nadzieje. Niech będzie lepiej, piękniej, radośniej!

Spokojnych, dobrych i przynoszących nadzieję Świąt Bożego Narodzenia!

W XIX wieku zaręczyny i małżeństwo nie były tylko sprawą miłości. Dziś dwie (podejrzewam, że nie tak rzadkie, jakby się chciało) historie, które trafiły na wokandę.
➡️ Historia pierwsza – Zgierz
Łodzianka, panna M.S. (wedle ówczesnych standardów stara panna, bo 35-letnia) przyjęła oświadczyny pana L.B. ze Zgierza. Narzeczony był jednak w trudnej sytuacji finansowej, więc przyszła panna młoda przez dziesięć tygodni żywiła go, kupiła mu ubranie i poniosła inne wydatki. Wszystko zmierzało ku ślubowi, zaplanowanemu na 2 lipca.
Niestety, pan młody tuż przed ceremonią zażądał dodatkowych 10 rubli w gotówce, a gdy ich nie dostał, po prostu… nie pojawił się przed ołtarzem. Oburzona M.S. wniosła sprawę do sądu, domagając się zwrotu 152 rubli i 47 kopiejek wydanych na utrzymanie i przygotowania.
